Cywilizacja

Koronawirus im sprzyja. One wygrały maraton o rynek

Jeszcze cztery dekady temu ktoś, kto nosił białe sportowe obuwie do garnituru, uchodził za ekstrawaganta – a wybaczano to tylko takim oryginałom, jak na przykład poeta i kompozytor Serge Gainsbourg, zaprzysięgły zwolennik tenisówek. Podobnie panie, które zakładały but na płaskiej, elastycznej podeszwie do wizytowego stroju, uważano za nieobeznane z zasadami elegancji.

Czy buty mogą mówić? Tak jak każdy istotny element naszej codzienności i naszego otoczenia, w danym przypadku – opakowanie stóp. Obuwie dostarcza o nas mnóstwo informacji. A pandemia, jak każdy stan ekstremalny, sublimuje nasze świadome i nieuświadomione potrzeby. Tym razem chodzi o maksimum komfortu i jak najmniejszy wysiłek włożony w codzienny przyodziewek. Szukamy więc takich właśnie butów.

Chyba każdy wie, że trampolina ułatwia wybicie się w górę, a resory łagodzą wstrząsy podczas jazdy. Współczesne buty niby-sportowe na elastycznej, coraz perfekcyjniej zaprojektowanej podeszwie, spełniają obydwie te funkcje: wspomagają odbicie nogi od podłoża i niwelują jego nierówności. Nie trzeba uprawiać żadnej sportowej dyscypliny, by odczuć dobrodziejstwa takiego obuwia. Wystarczy codzienna bieganina – z dzieckiem do przedszkola, po zakupy, a nawet do pracy, o ile nie jest to praca online. Ale wówczas trzeba też zażyć ruchu: pospacerować, pobiegać, poćwiczyć. Wtedy te nowoczesne sneakersy są niezastąpione.

Warto dodać, że nazwa „sneakers” pochodzi z angielskiego słowa „to sneak”, czyli skradać się. A sneakersy to połączenie obuwia sportowego z miejską elegancją. Jeśli dodać do tego coraz bardziej zróżnicowany i coraz doskonalszy (nawet udziwniony) design, to nie ma się co dziwić, że produkty Nike, Reeboka, Pumy, Addidasa czy którejś z innych firm, idących obecnie w setki, jeśli nie tysiące, wygrały maraton o obuwniczy rynek. Koronawirus też im sprzyja!

Tenisówki na księżyc

Jeszcze cztery dekady temu ktoś, kto nosił białe sportowe obuwie do garnituru, uchodził za ekstrawaganta – a wybaczano to tylko takim oryginałom, jak na przykład poeta i kompozytor Serge Gainsbourg, zaprzysięgły zwolennik tenisówek. Podobnie panie, które zakładały but na płaskiej, elastycznej podeszwie do wizytowego stroju, uważano za nieobeznane z zasadami elegancji.

Tak się jednak złożyło, że w ostatnim ćwierćwieczu (co najmniej!) najwyższą punktację w kategorii strój dostaje wygoda, podczas gdy ubraniowa klasyka, wymagająca większych poświęceń (jak stosowna, kształtująca sylwetkę bielizna) zeszła na bardzo odległy plan. Oczywiście, nadal jej hołdują celebryci i osoby na eksponowanych stanowiskach, jednak z codzienności szewskie arcydzieła zniknęły niemal zupełnie.
Zaczęło się niewinnie – od wylansowania aerobiku, czyli inaczej treningu aerobowego, który w latach 80. stał się powszechną modą, ba! obowiązkiem osób chcących być trendy. Lata 90. to już megasukces fitnessu we wszelkich możliwych wydaniach. To napędziło, wręcz rozpędziło przemysł ubraniowy, w tym obuwniczy. Wszystko zaś nakręcało inwencyjność projektantów, technologów oraz specjalistów z kilku innych dziedzin, łącznie z fachowcami pracującymi dla NASA.

Pomysłodawcą aerobiku był dr Keneth Cooper, w latach 70. XX wieku lekarz w Narodowej Agencji Aeronautyki USA. On to opracował zestaw ćwiczeń dla kosmonautów. Podczas tej gimnastyki do mięśni jest dostarczana taka ilość tlenu, żeby go nie zabrakło do produkcji energii. Ta metoda z kosmicznych wyżyn zeszła na ziemię i wzbudziła zainteresowanie „zwykłych” Amerykanów, zwłaszcza płci pięknej.

Trening aerobowy nie eksploatuje bowiem organizmu na maksa – angażuje duże grupy mięśni, a podczas ćwiczeń tętno utrzymuje się stale na poziomie ok. 75 proc. tętna „wyczynowego”. I właśnie taki nie największy wysiłek okazał się najlepszym spalaczem tłuszczu.

Kiedy pod pracę mięśni podłożono muzykę, aerobik przeobraził się w coś zbliżonego do tańca. Kolejny krok – sale do wspólnych ćwiczeń i kasety instruktażowe do domowego „odrabiania gimnastycznych lekcji” okazały się biznesowym strzałem w dziesiatkę.

Jak to na wojence. Kamuflaż w sztuce, na wybiegach, ulicach i plażach

Tu kawałek biustu, tam odsłonięte do połowy pośladki, ówdzie nagi tors (męski) lub dziewczęce loki – plus ciuch jakby jeszcze pachnący bitewnym znojem…

zobacz więcej
Jak wiadomo, ten boom zapoczątkowała Jane Fonda, do tej pory utożsamiana z rozpropagowaniem łatwych, półtanecznych ćwiczeń, zapewniających cudowną figurę do późnej starości. Mniejsza o to, jaka jest prawda o tej aktorce i jej szczupłości – zwróćmy uwagę na jej nogi. A także całą figurę. Obcisły, elastyczny strój, często w jaskrawych barwach, obowiązkowo dopełniały wygodne buty na gumie. Tak sneakersy stały się „must have” w garderobie każdego człowieka śledzącego modę.

Orzeł może

Karierę trampek zapoczątkował… orzeł, który przyleciał do Francji z Ameryki. W 1839 roku Charles Goodyear, amerykański przedsiębiorca, wynalazł techniologię produkcji gumy. Kilka lat później odkrył metodę wulkanizacji kauczuku, opatentowaną w 1844 roku.

Patent odkupił od niego niejaki Hiram Hutchinson, który porwał zdobycz do Francji. Tamże w 1853 roku założył manufakturę produkującą gumowe boty. Przedsięwzięcie nazwał „U Orła” (À l’Aigle), ku czci ptaka symbolizującego Stany Zjednoczone. I bingo! Cztery lata później dzienna produkcja Orła wynosiła 14 tysięcy par dziennie, każda para wykonana ręcznie.

Co ważne – marka do dziś działa z sukcesem. Ponad trzy dekady temu Orzeł – a raczej jego potomkowie – otworzyli pierwszy butik w pępku modowego świata, przy paryskim Bulwarze Saint-Germain-des-Prés. Następna dekada – i dzielny ptak ruszył na podbój Pekinu. Oczywiście, zwyciężył walkowerem.


Ameryka nie pozostawała w tyle. W miejscowości Akron w stanie Ohio powstało przedsiębiorstwo Goodyear Tire & Rubber Company. Zainicjowane w 1898 roku, nadal znakomicie funkcjonuje. Co ciekawe – firma nie ma nic wspólnego z gumowym wynalazcą, ale założyciel marki w ten sposób oddał zasłużone honory Googyearowi. Wypada dodać, że jego specjalnością stały się opony, obuwie i… zeppeliny. Jak się okazało, guma nadawała się do podboju przestrzeni w każdy wymiarze.

Kobiety wyzwoliły się z jedwabiu, małolaty – z garniturów. Co kryzysy dają modzie?

Gdy w 1935 roku „Vogue” prezentuje zdjęcia dwóch mieszkanek Manhattanu ubranych jak kowbojki, denim zaczyna się wspinać na modowy szczyt.

zobacz więcej
Nie mogło to nie zwabić konkurencji. W 1908 roku pojawił się kolejny fan kauczukowego produktu i jego możliwości. Marquis Mills Converse zakłada w stanie Massachussets przedsiębiorstwo o nazwie Converse Rubber Corporation. Początkowo skala produkcji jest skroma: ledwie cztery tysiace par rocznie. Jednak buty z grubego płótna na elastycznych spodach stają się niezbędne dla graczy w tenisa, a ten właśnie sport robi zawrotną karierę na początku XX stulecia.

Ale na szczyty sławy conversy wybili koszykarze, a konkretnie – gwiazdor tej dyscypliny Chuck Taylor. Koszykarz został wkrótce twarzą – czy raczej nogą – brandu. Model All Star z podpisem Chucka Taylora do dziś jest najlepiej sprzedającym się produktem Converse’a. To trampek-ikona, Converse All Star. A pomysł, żeby do celów marketingowych wykorzystać najbardziej wiarygodnego użytkownika – sportowca – powieliło potem wiele firm. Dziś to standard.

Braterska potęga

Sport i kult zdrowego ciała, w którym tkwi równie zdrowy duch to czasy Dwudziestolecia Międzywojennego. Wtedy też sportowy ubiór zaczął się profesjonalizować oraz różnicować wedle potrzeb rozmaitych dyscyplin. Ten trend zaczął się wkrótce po zakończeniu działań I wojny światowej. Tym razem w Europie, w zubożałych wojną Niemczech.
Twórca Addidasa Adolf (Adi) Dassler (1900-1978) ze swoim dziełem w 1973 roku. Fot. Brauner/ullstein bild via Getty Images
Adolf „Adi” Dassler wraca frontu i żeby odbić się od biedy, zabiera się za chałupniczy wyrób trampek. Dłubie je ręcznie w kuchni, pod okiem matki. W 1924 roku do mini-biznesu dołącza brat Adiego – Rudolf, późniejszy założyciel Pumy. Jednak zanim doszło w firmie i w rodzinie do rozłamu, bracia wspólnymi siłami budowali imperium Adidasa. Pomagała im w tym cała familia oraz… olimpijczycy. Pierwsi zawodnicy w produkcie Adiego wystartowali na igrzyskach w 1928 roku. Wkrótce za ich przykładem poszli inni sportowcy. Adidas stał się butem kultowym.

Do czasu. Bo w latach 70. na bieżni i na boiskach zatriumfowała Nike. Dla wielu do dziś uchodzi za „numero uno”, co podkreślają ceny produktów „sygnowanych” przez boginię zwycięstwa.

W latach 50. „cichochody” przyjęły się w środowisku amerykańskiej zbuntowanej młodzieży, której idolem był James Dean. Zdjęcie aktora w dżinsach Levisa i białych tenisówkach przez lata stanowiło wzorzec z Sèvres dla „bad boysów”. Ich partnerki też wskoczyły w trampki i w takim obuwiu całe to bractwo ruszyło do rock’n’rola. Antypoślizgowa podeszwa i forma gwaratntująca stopie wygodę pozwalała na wykonywanie figur bliskich akrobacji.

Z czasem cały świat dostał bzika na punkcie butów na gumie. W Polsce nie było zachodnich marek, za to produkowano towar zastępczy: pepegi. Płócienne niby-tenisówki. Nie były zgrabne, do tego dość ciężkie. Jednak dziewczyny z PRL–u znalazły sposób, by je uzdatnić do tańca i na ulicę – wycinały sznurowanie i malowały na czarno, czym się dało. Tuszem, atramentem, czarną pastą. Efekty, zwłaszcza po deszczu, bywały hm… malownicze. Jednak poczucie bycia modną – bezcenne!

Noszą go studentki i milionerki. Najbardziej demokratyczny strój świata

Niezbyt drogie dzianiny fantastycznie pasowały nowoczesnym, wyzwolonym dziewczynom.

zobacz więcej
Kolejne dekady nie faworyzowały już sneakersów. W latach 60. modnisie nosiły pantofelki na tzw. kaczuszce (niezbyt wysokie obcasiki, wygiete w kształt kieliszka), zaś modni młodzieńcy – „beatles but” czyli sztyblety, wysokie czarne botinki z gumą z boku, z zadartymi noskami.

Kolejne dziesięciolecie przeminęło pod znakiem paskudnych i niewygodnych butów na platformach.

A w latach 80. znów obuwie na elastycznej podeszwie wtargnęło przebojem na modową arenę i do szaf milionów nabywców – o czym było powyżej. Nie muszę dodawać, że rynkowy sukces przełożył się na cenę. Kiedyś trampki dostępne finansowo dla każdego, z czasem stały się towarem ekskluzywym. A marki, ścigając się w zakresie wzorów, kolorów i technologii, podbijają za te luksusy ceny. Cóż, za wygodę trzeba zapłacić.

Chlupot do rytmu

Jest jeszcze jeden gatunek obuwia, w którym kauczuk odgrywa główną rolę: kalosze. Wydawało by się – but sezonowy, nadający się jedynie na deszczowo-słotne pory roku. Nic bardziej mylnego. Od czasu, kiedy kontrasty stylistyczne czy wręcz stylistyczne zgrzyty stały się trendy, kalosze weszły na salony.

Modę na nie – kalosze, nie salony – wprowadził na początku XIX stulecia książę Wellington (stąd nazwa wellies, w spolszczonej wersji wellingtonki). Wielce czuły na kwestie wyglądu arystokrata zmodyfikował tradycyjne, ciężkie buciory z cholewami noszone przez mieszkańców Hesji. Książę kazał wykonać podobny model z cielęcej skóry. Oczywiście, londyńscy dandysi natychmiast poszli w ślady tego arbitra elegancji. Rozpropagowany przez nich fason po pewnym czasie powtórzono w gumie. I w tej wersji istnieją do dziś.

Pojawiła się też mnogość kaloszowych wariacji. Bywają gumiaki służące jako torebka, z dodanymi rączkami; jako doniczka na kwiaty; pojemnik na szparagi.
Na zimowy sezon polecam wariant ocieplany. Kiedy indziej mogą się porzydać gumowce a la kowbojki, ze szpiczastym noskiem, na obcasie, z charakterystycznym haftowanym ornamentem. Są imitacje kaloszy z lat 20., sięgające ledwie do kostki. Bywają połączone ze sfilcowaną wełną (kłaniają się nasze PRL-owskie, rolniczo-robotnicze gumofilce). Ich przeciwieństwo – to wdzięczne kaloszki w desenie, od słodkich kropeczek po kwiatki czy kokardki. Zdarza się też model będący połączeniem gumiaków ze sneakersami: sznurowane, za kostkę, na grubej podeszwie. A może to już wpływ martensów? Tyle, że całość jest odlana z gumy.

Na koniec – muzyczny akcent. Jak pisałam, lżejsze obuwnicze formy na elastycznej podeszwie weszły do historii rocka. Za to kalosze doczekały się im poświęconego tańca. W Południowej Afryce robotnicy z kopalni spopularyzowali „Gumboots Dance”, w układzie i brzmieniu którego najważniejsze jest przytupywanie nogami odzianymi w gumowce, wydające charakterystyczny chlupoczący dźwięk.

Kto nie słyszał, polecam utwór „Gumboots” z genialnej płyty Paula Simona „Graceland”. Aż chce się dołączyć do zespołu Boyoyo Boys. Oczywiście w gumiakach.

– Monika Małkowska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Za sneakersy od Gucciego trzeba zapewne słono zapłacić, ale czego się nie robi dla wygody. Paryska ulica, jesień 2020. Fot. Edward Berthelot/Getty Images
Zobacz więcej
Cywilizacja Najnowsze wydanie
Czy Rosja i Chiny razem prowadzą bitwę o Ziemię?
Moskwa jest w tak trudnej sytuacji, że musi dzielić się z Pekinem nuklearnymi technologiami.
Cywilizacja Najnowsze wydanie
Lepsi niż Rosjanie
Jacek Bartosiak: Gdy jest morale i determinacja do walki, mamy najważniejszy element niezbędny do prowadzenia wojny.
Cywilizacja Najnowsze wydanie
Gdzie jest miejsce Zmartwychwstania?
I turyści, i pielgrzymi chcą wiedzieć, czy naprawdę chodzą śladami Jezusa.
Cywilizacja Poprzednie wydanie
Jakim Frankensteinem jesteś?
Putin twierdzi, że Rosja jest ostoją konserwatyzmu. Ale głęboko się myli.
Cywilizacja Poprzednie wydanie
Co łączy współczesną lewicę z faszyzmem?
Dziedzictwo Maja’68 to pochwała pedofilii i porównywanie policji francuskiej do SS.