Kultura

Zwęglone truchła, ludzkie wylinki, matka ucięta w połowie

Kilkulatka bawi się, jak większość dziewczynek w jej wieku, lalką. Dziwna to zabawka, niepodobna do żadnej kupowanej w sklepie...

Warszawska Galeria Raster ma dobrą rękę do utalentowanych kobiet. Kilkanaście lat temu pod skrzydła tej firmy trafiła Aneta Grzeszykowska – i siup! Od dyplomu (warszawska Akademia Sztuk Pięknych, 1999 rok) jest niezwykle aktywna. Systematycznie wystawia, jest obecna na targach sztuki, pokazach zbiorowych, ważnych kolekcjach, a nade wszystko – co jakiś czas strzela petardą nowych, znakomitych pomysłów. Do tego jest wszechstronna, jak rękawiczki zmienia media, w których czasem sama występuje.

A konkretnie pojawiła się w filmie „Black” (2007). Wtedy cała znikała w czerni: czarne tło, na nim naga artystka. Jej biała postać stopniowo „wsiąkała” w tę czerń, wraz z ubieraniem czarnych elementów garderoby. Aż została tylko twarz. Przy czym ten prosty zabieg wydawał się magią, czarami. Grzeszykowska znikała, przybierając pozycje baletowe. Ma po temu predyspozycje, choreografia i taniec to kolejny jej żywioł.

Frankenstein i lalki

Potem Grzeszykowska miała „Ból głowy” (2008), kolejny kilkunastominutowy film z nią w roli głównej i jedynej. To kombinacja analogowych zdjęć trickowych i komputerowej animacji. I znów Aneta ujawniła swe akrobatyczne umiejętności, tym razem wykorzystując jako tło muzyczne kompozycję Krzysztofa Pendereckiego. Praca nad „Bólem głowy” pochłonęła rok – a choć od premiery minęło ponad 10 lat, obraz nie stracił aktualności.

Grzeszykowska mówi nam o współczesnym świecie, w którym poczucie osamotnienia idzie w parze z wiecznym strachem, mniej lub bardziej uzasadnionym. W tej pięknej wizualnie, lecz groźnej w wymowie opowieści, pojawiają się ludzkie mutanty, egzystujące wbrew naturze i boskim wyrokom – efekty rozmaitych genetycznych eksperymentów.
Hitchcock byłby z artystki dumny: na początku jest trzęsienie ziemi, potem napięcie wciąż rośnie. Najpierw postać Anety eksploduje, następnie poszczególne elementy ciała samodzielnie ruszają do akcji, by po chwili połączyć się w przerażająco przypadkowy, nielogiczny, nieludzki twór. W końcu dochodzi do scalenie wszystkich członków Grzeszykowskiej, ale to już nie ona, to nowy, groźny Frankenstein… Choć nie sposób nie zauważyć poczucia humoru (czarnego) artystki, to jednak dominuje horror.

Właściwie, z wszystkich dokonań Grzeszykowskiej emanuje metafizyczny lęk. Kolejnym tego przykładem jest „Album” – seria rodzinnych zdjęć, jakie jeszcze do niedawna posiadała większość z nas. Aneta obrabia sceny zastanawiająco banalne: rodzice, zabawy z bratem, sytuacje z wakacji. Jedno niepokoi: odczucie niekopletności tych zdjęć, czegoś brak, jakaś zauważalna, a nienazywalna pustka. To… nieobecność samej artystki, która ze wszystkich rodzinnych fotografii „wyczyściła” swoją postać.

Jedna „przepowiedziała” śmierć Pollocka, druga wynalazła mini

Miały porządne wykształcenie, temperament i dobrze ustawionych mężów, ale sukces zawdzięczają sobie.

zobacz więcej
Grzeszykowska igra ze swym bytem-niebytem na różne sposoby. Inny pomysł: ręcznie dziergane lub szyte z tkanin lalki. Nie są to zwykłe szmacianki, lecz autoportrety Anety z przeszłości. Oto ona w wieku lat trzy, dwanaście, piętnaście. Lalki-dziewczynki noszą kopie sukieneczek sprzed lat. Kukły byłyby realistyczne, gdyby nie kolor: użyte tekstylia są jednolicie czarne, różnią się tylko fakturą. Nasuwają się makabryczne skojarzenia – ze zwęglonymi ludzkimi truchłami.

Lalki leżą porzucone na podłodze, jakby zostawiło je tam znudzone dziecko. Zarazem, z racji „ludzkiej” skali szmacianek, odnosi się wrażenie, że to swego rodzaju wylinki, które „gubi się” z biegiem lat, na różnych etapach życia. Dziecko przepoczwarza się w nastolatkę, ta w młódkę, potem kobietę, która daje życie kolejnej dziewczynce.

I oto jest – Franciszka. Jej, córce, Grzeszykowska poświęciła następne tekstylne rzeźby.

Czym bawi się Franciszka?

Natomiast najnowszy cykl fotografii, prezentowanych latem w Galerii Raster, nosi tytuł „Mama”. Ktoś może pomyśleć, że artystka uczyniła bohaterką pokazu własną rodzicielkę. Otóż nie – do zdjęć pozowała mała Franciszka. Jednak nie są to jej portrety, lecz wielowarstwowa opowieść o relacjach matki i córki.

Kilkulatka bawi się, jak większość dziewczynek w jej wieku, lalką. Dziwna to zabawka, niepodobna do żadnej kupowanej w sklepie. Franciszka tuli, wozi w wózku, czesze, ustawia na leżaku i gra w chowanego z… połową swojej mamy, czyli Anety Grzeszykowskiej. Dlaczego z połową? Bo artystka została ucięta w połowie.

Proszę się nie bać, żadnej makabry nie proponuję – choć przyznaję, że niektóre kadry wyglądają jak sceny z horroru. Było tak: na potrzeby wcześniejszej wystawy Grzeszykowska zamówiła silikonową replikę swej postaci od pasa w górę. Postać przypomina niegdysiejsze manekiny ze sklepów z kapeluszami lub perukami – właśnie takie niekompletne, choć z realistycznie oddanymi twarzami. W tym przypadku iluzja jest doskonała, jako że użyte zostały materiały idealnie imitujące żywą Anetę Grzeszykowską.
Po zakończeniu pokazu silikonowe popiersie zostało przywiezione do domu artystki. Któregoś dnia zainteresowała się nim mała Franciszka. Hiperrealistyczna kopia Anety wyzwoliła w niej skomplikowane emocje: dziewczynka zaczęła się figurą bawić, ale też troszczyć o nią, okazywać czułość, przytulać – odnosić jak do prawdziwej mamy. A mama zauważyła zabiegi córki i wyczuła, że to potencjał na fotograficzny cykl o symbolicznej wymowie.

I rzeczywiście – ogladając fotografie, doznajemy skrajnych uczuć. Martwota kobiety-lalki zderzona ze spontanicznym zachowaniem dziecka w pewien sposób przeraża. Jednocześnie rozczula serdeczność Franciszki w stosunku do matczynej podobizny.

Grzeszykowskiej udało się stworzyć fascynującą metaforę przemijania i ciągu pokoleń. Córka kiedyś dorośnie, pójdzie w świat, zatrzymując w sobie bagaż tego, co dostała od matki. Może też się zdarzyć, że córce przyjdzie opiekować się mamą, której wiek narzuci ograniczenia, „odetnie” sprawność. Matka kiedyś odejdzie na zawsze, jednocześnie pozostanie obecna w pamięci i uczuciach córki.

Przypomina to spektakle Kantora, w których często pojawiał się aktor noszący na plecach kukłę – swoją podobiznę. Bo od siebie, od swych korzeni nie można się oderwać. Z jednej strony to balast, a zarazem to uzmysłowienie ciągłości. Nasi bliscy trwają w nas; nie znikają, póki nam żyć…

– Monika Małkowska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy



Aneta Grzeszykowska „Mama” – wystawa w Galerii Raster, Warszawa, ul. Wspólna 63, do 14 września.
Zobacz więcej
Kultura Najnowsze wydanie
Kultura wymazywania: kto kogo lepiej zabije
Podziwiam triumfalny comeback, za którym stoją same baby.
Kultura Najnowsze wydanie
Arcypolski portret trumienny
„Lalek” trzyma oburącz własną głowę.
Kultura Poprzednie wydanie
Bezwstydnie konserwatywny Dylan
Scenki rodzajowe, jakie rysuje ołówkiem, mogłyby zostać uwiecznione sto lat temu.
Kultura wydanie 24.02.2023 – 3.03.2023
Zszywanie Victorii. Litewski artysta pokochał Polskę
Stasysa brzydzą mody i trendy.
Kultura wydanie 17.02.2023 – 24.02.2023
Jak Żydzi „sprzedają” światu swoją narrację
„Fauda”, „Szpieg” i „Mesjasz” to skuteczna promocja narodowych interesów. Polacy powinni się tego nauczyć.