Artur Wnuk na przykład od kilku lat prowadzi zajęcia z robotyki, uczy podstaw elektroniki i programowania mikrokontrolerów. – To takie ABC techniki XXI wieku, narzędzie wynalazców. Na szkolnym przedmiocie „technika”, obawiam się, mamy niewielkie szanse doczekać się takich działań. Po prostu struktury systemu oświaty i szkoła, jaką mamy dziś były innowacją w XIX wieku. W XXI wieku są ociężałe i nieskuteczne – dodaje.
Wtóruje mu Marianna Kłosińska, działaczka społeczna, orędowniczka unschoolingu z Fundacji Bullerbyn, która prowadzi świetlicę dla dzieci uczących się w domu. – Innowacyjność rodziców jest odpowiedzią na zmieniającą się rzeczywistość, za którą nie nadąża tradycyjna szkoła – mówi.
Rodzice często podkreślają, że ich dzieci poza szkołą uczą się… uczyć. Już na poziomie ostatnich klas szkoły podstawowej czy w przygotowania do matury stają się prawdziwymi ekspertami w dziedzinie samodzielnego opracowywania zagadnień, realizacji projektów czy efektywnego przygotowywania się do egzaminów. I to niezależnie od tego, jaką formułę egzaminów czy reform wymyślili, czy jeszcze wymyślą, urzędnicy z ministerstwa.
Poza wyścigiem szczurów
A czy rodzice nie obawiają się, że ich uczące się w domach dzieci mogą mieć problemy w kontaktach z rówieśnikami?
– Wręcz przeciwnie, to szkoła wyrywa ludzi z kontekstu społecznego. Zamyka w sztywnych ramach narzucanych przez osoby kształtujące archaiczną podstawę programową – mówi Marianna Kłosińska. – Klasy składające się z blisko trzydziestu równolatków, do tego zarządzane przez jedną osobę dorosłą, która z niewiadomych powodów ma być dla nich autorytetem to dopiero jest przykład karykatury socjalizacji. W realnym życiu taki model już się nigdy nie powtórzy.