Felietony

Sześć miliardów istot w ciemności, cieple i zaduchu rodzi się, kopuluje, pożera i tratuje w drodze do wody

Jeden z modułów komputerowych zarządza dostarczaniem pożywienia, wentylacją, odławianiem dojrzałych okazów i usuwaniem padłych. Drugi dokonuje milionów pomiarów, gromadząc pierwsze w dziejach karalusze Big Data: dane dotyczące tempa wzrostu, przyrostu wagi, ewentualnych mutacji i 77 innych zmiennych.

Koniki polne smakują jak sardynki

Łukasz Łuczaj, przyrodnik: Larwy os, szerszeni czy mrówek są bezbronne i mięciutkie, tym samym łatwiej strawne. Gniazdo os obieramy jak cebulę, wyjadamy larwy i poczwarki.

zobacz więcej
To brzmi jak podręcznikowy fake news, jeden z tych, które budowane są na głębokich pokładach naszych lęków. Karaluchy? Miliardy karaluchów hodowanych na fermie? Fermie zarządzanej przez sztuczną inteligencję? I w dodatku to wszystko w tajemniczych, komunistycznych Chinach?

A jednak „South China Morning Post”, wydawany od ponad stu lat, jest uważany za najbardziej wiarygodny dziennik w Hong Kongu i jedno z najlepszych źródeł informacji o Azji Południowo-Wschodniej. Artykuł z 19 kwietnia o farmie karaluchów przedrukowało wiele tytułów, weryfikując przy okazji źródła i zasięgając języka.

Korporacja farmaceutyczna o skrojonej pod zachodniego inwestora nazwie „Gooddoctor Pharmaceutical Group” naprawdę ma swoją siedzibę na Yingmenkou Road w Chengdu, stolicy prowincji Syczuan. A kangfuxin ye, czyli mikstura przyczyniająca się do regeneracji skóry i śluzówki, znana jest w chińskiej medycynie ludowej od stuleci. Skoro zaś współcześnie stosuje ją ponad 40 mln pacjentów, a jednym z kluczowych jej składników jest substancja uzyskiwana z karaluchów – dynamiczna korporacja stara się po prostu zmaksymalizować zyski, zapewniając sobie stałe zasoby surowca.

Korespondent „SNMP”, Stephen Cheng, nie mógł się chyba zdecydować, czy chce napisać przede wszystkim o wykorzystywaniu systemów sterowania przemysłowego w chińskim przemyśle precyzyjnym, o szansach na kapitalizację ludowej wiedzy medycznej czy o zagrożeniach ekologicznych, jakie rodzić może istnienie farmy karaluchów w mieście Xichang. Dlatego opis tej ostatniej jest rzeczowy, pozbawiony wątków jak z taniego horroru. Po prostu: w dwóch wielopiętrowych budynkach o powierzchni stadionu stoją w długich rzędach pojemniki z wodą i białkiem, uzupełnianymi systemem taśmociągów.
Przed farmą w Xichang powstawały inne - mniejsze i mniej nowoczesne - tego typu zakłady. Na filmie CNN pokazano farmę z Jinan w prowincji Szantung, która hodowała ponad 20 milionów karaluchów.

Hodowanym tam zwierzętom zapewniono, jak w przypadku każdej fermy, optymalne dla gatunku warunki, do których w tym przypadku należy stosunkowo wysoka temperatura 25° C, ciemność i wysoka wilgotność. Jeden z modułów komputerowych zarządza dostarczaniem pożywienia, wentylacją, odławianiem dojrzałych okazów i usuwaniem padłych. Drugi dokonuje milionów pomiarów, gromadząc pierwsze w dziejach karalusze Big Data: dane dotyczące tempa wzrostu, przyrostu wagi, ewentualnych mutacji i 77 innych zmiennych gromadzone są na serwerach korporacji w Chengdu.

Cała reszta to już owoc naszej wyobraźni, karmiącej się zdumiewająco częstą u ludzi katsaridofobią, czyli lękiem przed karaluchami. W znacznej mierze stopnia bezzasadną: najgroźniejszym mordercą wśród zwierząt są jak wiadomo komary, przenoszące dziesiątki śmiertelnych chorób, od malarii po wirusa Zika czy gorączkę doliny Rift. Karaluchów nie da się postawić w jednym rzędzie ani z tygrysami, ani z kobrami, ani nawet ze szczurami i pchłami, którym zdarza się rozpowszechniać dżumę: owszem, bywają odpowiedzialne za zatrucia pokarmowe, jak każde stworzenie, któremu przyszło żerować na zgniłym mięsie, przepłynąć w górę syfonów kanalizacyjnych (dorosłe osobniki wytrzymują do pół godziny zanurzone w wodzie), po czym przespacerować się po naszej maselniczce.
Artykuł Stephena Chenga na stronach internetowych „South China Morning Post”. Fot printscreen
Ale lęk wyrasta nie z doświadczenia, lecz z wyobraźni, podobnie jak w przypadku ksenomorfa – „Obcego”, którego szwajcarski malarz Hans Georg Giger wymyślał przez osiem lat, kartkując na zmianę dzieła entomologów i bogato ilustrowane traktaty markiza de Sade. Katsaridofobia karmi się śliskim wyglądem karalucha, wielością jego odnóży i pseudo-żądeł, wspomnieniem wosko-śluzu, którym jest pokryty, świadomością, że jest – relatywnie, w proporcji do własnych rozmiarów – jednym z najszybszych stworzeń na Ziemi: może w każdej chwili nie tylko uciec przed nami, lecz do nas doskoczyć, a my, o ile nie czekamy z odbezpieczoną puszką Raidu, jesteśmy w zasadzie bezbronni.

No, może jeszcze nie bez znaczenia jest fakt, że karaluchy jako jedne z nielicznych stworzeń posiadają enzym pozwalający trawić keratynę, czyli białko, z którego składają się m.in. nasze paznokcie i włosy: to dlatego na łodziach podwodnych, będących jednymi z największych wylęgarni tych stworzeń (ciemno, ciepło, wilgotno) ich ofiarą padają w pierwszej kolejności rzęsy śpiących.

Z tą „sztuczną inteligencją” na famie to z kolei spora przesada: wiele z rozwiązań zastosowanych w Chengdu nie różni się zbytnio od poideł dla krów czy półautomatycznych konewek, opatentowanych przed dwustu laty. Karmę dosypują proste podajniki, selekcji dorosłych osobników dokonuje się przy pomocy kaskady sit, w których okach zatrzymywane są najdorodniejsze okazy, można też utrudniać dojście do pokarmu, np. podnosząc go na większą wysokość, by premiować w ten sposób najsilniejsze zwierzęta. Nie jest to zatem AI jak z wizji Lema czy Muska, fermą karaluchów nie zarządza „głos Pana”; ludziom wzbroniono wstępu na teren zakładu ze względów epidemiologicznych, a nie z lęku. Ten system podajników i podnośników daliby radę stworzyć laureaci licealnej olimpiady mechatronicznej.

A jednak chodzi mi po głowie fantazyjna myśl o Gregorze Samsa, który urodzi się któregoś dnia na LXXIV piętrze budynku B, w sektorze 3314/C, półka 22 i rozprostowując skrzydła zaduma się nad koszarami, w jakich się znalazł. Oto stworzono uniwersum, w którym sześć miliardów istot w ciemności, cieple i zaduchu rodzi się, kopuluje, pożera i tratuje w drodze do spodków z wodą; bezustannie poddawane są testom na odporność, bezustannie podnoszone są wyżej poprzeczki pozwalające przetrwać, każde z nich rywalizuje z setką braci z jednego miotu o granulkę mięsa z padłego jaka; a najsilniejsi spadać będą w dół lejka, zatrzymując się na kolejnych sitach, aż trafią do kontenera, w którym zostaną przerobieni na półprodukt farmaceutyczny.

Innymi słowy, kilku inżynierów z Chengdu stworzyło ewolucję: system tak okrutny, że trudno znaleźć podobne wyobrażenie w najbardziej jadowitych traktatach gnostyckich. Wspomniany karaluszy Gregor Samsa, zanim wyruszył na poszukiwanie żarcia i partnerki przez chitynowy, drgający gąszcz, z pewnością opowiedział się za manicheizmem.
Karaluchy. Fot. Shutterstock/Olga Ezh
Artykuł w „SCMP” kończy się garścią przestróg. Prof. Zhu Chaodong, specjalista od ewolucji rozwojowej owadów z Chińskiej Akademii Nauk przyznaje, że wydostanie się na wolność „superkaraluchów” z fermy na obrzeżach Chengdu – już to na skutek trzęsienia ziemi, już to zwarcia obwodów – mogłoby spowodować katastrofę.

Miliardy stworzeń, ewolucyjnie większych i sprawniejszych niż zwykłe karaluchy (lecz nadal zdolnych do krzyżowania się) zalałyby 800-tysięczne miasto Xichang, w którym znajduje się ważny węzeł kolejowy oraz – by znów wrócić na chwilę do motywów jak z horroru klasy B – jeden z dwóch chińskich kosmodromów. Cóż, kapitaliści okazują się niepoprawni: skoro nie udało im się sprzedać Leninowi wystarczającej ilości sznura, by wszystkich ich powywieszał, postanowili wyhodować na pohybel ludzkości superkaraluchy.

– Wojciech Stanisławski
Zdjęcie główne: Karaluchy. Fot. Shutterstock/Sarawut Sudhom
Zobacz więcej
Felietony Najnowsze wydanie
Twardoch niejednoznaczny... Ślązacy też mają swoje winy
Jednak nie pozwolił sobie na pokazywanie środkowego palca naszym sąsiadom zza Odry.
Felietony Najnowsze wydanie
Zwierzęta
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony Najnowsze wydanie
Zaczynał od witraży i kawałka papieru, na którym drukował książki
Ks. Józef Sadzik zasłużył na order Orła Białego.
Felietony Najnowsze wydanie
Krótkie życie pralki, czyli rzecz o ekologicznej hipokryzji
Nikt nie ma odwagi rzucić rękawicy korporacjom odpowiedzialnym za zaśmiecanie Ziemi.
Felietony Poprzednie wydanie
Coraz duszniej, coraz ciaśniej
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.