Rymkiewicza krwawy lek na imposybilizm
piątek,
22 grudnia 2017
Poeta uważa, że po mordzie dokonanym na zdrajcach ojczyzny moglibyśmy stać się wreszcie niezlęknionym, dumnym narodem: „Ten czyn dziki i straszny uczyniłby Polaków (może przedwcześnie, a może w samą porę) narodem nowoczesnym”.
– Trochę jestem Niemcem, trochę też Litwinem, trochę jestem Tatarem, trochę też Francuzem, może i Rosjaninem – mówił, odbierając tegoroczną nagrodę Strażnika Pamięci, Jarosław Marek Rymkiewicz. I podkreślał, że w jego żyłach nie płynie ani jedna kropla polskiej krwi. Ale zaraz dodawał: – Polskość to jest straszna siła duchowa i to nie my ją wybieramy, bo nie możemy tu niczego wybierać. To ona nas wybiera, ona chce nas mieć i wtedy nas wybiera.
A jednak Poeta, jak żaden inny żyjący w naszym kraju twórca, od lat wadzi się z tą polskością, która go wybrała. Wizja narodu polskiego, którą projektuje, może dziwić, może szokować – nie sposób jednak zaprzeczyć, że to obraz niezwykle inspirujący.
Krwawy chrzest Polski
Eseistyka historyczna Rymkiewicza z książki na książkę coraz wyraźniej używała kostiumu przeszłości, by zabrać głos o tu i teraz. Otwierające ten cykl „Wieszanie” – do współczesnych pytań o polskie dzieje odnosiło się metaforycznie. Główna narracja to wydarzenia z okresu insurekcji kościuszkowskiej, kiedy to tłum dokonał samosądu na kilku notablach uznanych za zdrajców. Opis życia stolicy nie zatrzymuje się zresztą tylko na obrazie rewolucyjnego wrzenia.
Rymkiewicz maluje wielowątkową społeczną panoramę, by na jej tle zaproponować coś na kształt „alternatywnej historii” jako akt „słusznej zemsty” na wysługujących się „obcym potencjom” kolaborantach. Jego dywagacje krążą wokół pytania – co w polskiej umysłowości mogłaby zmienić wpisana w realne wydarzenia egzekucja króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, zaś konkluzja to typowa dla autora prowokacja. „Naród – głosi poeta – ufundowany na tym morderstwie – stałby się przez ten czyn groźnym i dzikim narodem królobójców – i ten czyn dziki i straszny uczyniłby Polaków (może przedwcześnie, a może w samą porę) narodem nowoczesnym.”
Rymkiewicz widzi w tym akcie „nowy chrzest Polski”, oczyszczający czyn o wielkiej sile. Co może szczególnie zaskoczyć – także prawicowych piewców jego twórczości – to tęsknota autora za terrorem na wzór czasów Rewolucji Francuskiej, zapoczątkowanym procesem a potem ścięciem Ludwika XVI i Marii Antoniny. Skutki przelanej krwi oraz późniejszy jakobiński „cień gilotyny” naznaczyły Francję, ale też wprowadziły w nowoczesność. Sprawiły, że nawet po upadku Napoleona nie było już powrotu do status quo ante; że nie można było „zmienić wszystkiego, by wszystko zostało po staremu”.
Komuniści zamiast liści
Właśnie tej nieodwracalności i radykalizmu chciałby poeta dla swojej ojczyzny. W tym pragnieniu staje się szalonym rewolucjonistą. „Porządek nie mógł więc sprostać życiu – pisał w „Samuelu Zborowskim” – załamywał się później, nie mogąc go uporządkować i niepohamowane planetarne życie – czyli wieszanie, ścinanie, ćwiartowanie, palenie na stosie i tak dalej – triumfowało – w swoim wspaniałym chaosie, zachwycającym nieporządku, cudnym bałaganie”.
Teza z „Wieszania” to aluzja do przełomowych wydarzeń 1989 r. i obrad Okrągłego Stołu. Popularne wtedy hasło „a na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści” skupia w sobie niewypowiedziane marzenie autora „Umschlagplatzu”. Tylko zjednoczeni, dopowiedzmy za poetą, świadomością winy, ale i czynu „w szale” tworzonego, Polacy po dokonanym mordzie mogliby stać się wreszcie niezlęknionym, dumnym narodem. Wspólnotowo przelana krew zdrajców byłaby skuteczną kuracją historycznego imposybilizmu.
Czy ta mitotwórcza wizja, mimo brutalności, da się zbyć tylko wzruszeniem ramion? W tym samym czasie, gdy ukazuje się „Wieszanie”, poeta udziela wywiadu, w którym stwierdza: „Historia Polski w latach 90. dałaby się porównać do rzeki, która, owszem, gdzieś płynie, ale powoli, niechętnie, a jej meandryczny nurt wciąż tworzy jakieś zatoki, rozlewiska, martwe wody – i nie może popłynąć do przodu, nie może, wśród rozlewisk, znaleźć swojej drogi, doliny, którą popłynie w przyszłość. Jarosław Kaczyński obudził Polskę i pchnął ją do przodu. Zrobił coś takiego, że Polska wstała na nogi i poszła naprzód.”
Czyż tą siłą, która – wedle Rymkiewicza – ma pchnąć Polskę naprzód, nie jest taran resentymentu i chęć wymiany elit, które naznaczają dziś działania Kaczyńskiego?
Zdychające koty
Wizja innej historii Polski malowana przez Rymkiewicza jest złożona, ale i pełna sprzeczności. Idealnym tego przykładem jest kolejna książka z serii „tetralogii polskiej”, czyli „Kinderszenen”. Tytuł tłumaczony z niemieckiego to „sceny z dzieciństwa”, nawiązujące w swoisty sposób do miniatur fortepianowych Schumanna albo, bardziej alegorycznie, do children’s corner Debussy’ego.
Wspomnienie dzieciństwa u Rymkiewicza zostaje jednak pozbawione muzycznej łagodności, zamiast tego naznacza ją trauma II wojny światowej – zwłaszcza Powstania Warszawskiego. Romantyczny mit dziecięcej arkadii w zetknięciu z makabrą okupacji musi ulec zniszczeniu, stając się dla poety „wielką dziurą wypełnioną czarną krwią”.
Niemniej Rymkiewicz wyciąga z osobistego wspomnienia (między innymi opisując przejmującą historię o zdychających kotach, dzięki którym jako dziecko odkrył, czym jest śmierć) także i głębszą myśl historiozoficzną.
Podstawą historycznego przekazu twórcy jest opowieść o masakrze, która miała miejsce 13 sierpnia 1944 r. na ulicy Kilińskiego. Zdobyty przez powstańców pojazd pancerny Borgward, zwany „małym czołgiem”, był zrobioną przez Niemców, naszpikowaną materiałami wybuchowymi, pułapką. Po zdobyciu czołgu na Starym Mieście wśród tysięcy wiwatujących doszło do wybuchu. Siła eksplozji była tak ogromna, że pochłonęła ok. trzysta ofiar.
Szaleństwo ofiary
Ten straszny widok hiperrealistycznie pokazał Jan Komasa w „Mieście 44”. Podobnych scen, ociekających krwią jest w „Kinderszenen” więcej. Czemu służą? Rymkiewicz daje do zrozumienia, że to punkt wyjścia do refleksji nad sensem symbolu, jakim winno być Powstanie.
Otóż, sierpniowy zryw to inicjujący fundament tożsamości Polaków. Polityczna i militarna klęska Powstania, okupiona tak wieloma ofiarami stanowi duchowe zwycięstwo, które (inaczej niż w „Wieszaniu”) nie pozwala zapomnieć rodakom o swojej polskości. Rymkiewicz uważa, że „na niemieckie szaleństwo mordowania Polacy musieli odpowiedzieć swoim szaleństwem – szaleństwem ofiary”.
Symbol Powstania urasta do miana para-religijnego „naznaczenia”, poprzez które poeta powraca do pytania o tożsamość. Dla niego Polska i Polacy muszą umieć uzasadnić samym sobie, ale i innym narodom, że „po coś są”, że posiadają niepisany archetyp, który uczyni ich wyjątkowymi i pozwoli przetrwać. Powstanie ma być takim wzorcem. Widzę tu ryzykowne porównanie do Shoah, ale i pewną sprzeczność względem „Wieszania”, gdzie to „dzicy i wolni” Polacy wymierzają sprawiedliwość swoim ofiarom.
Zwierzęta wolno żyjące
Ogląd ten gmatwa w jeszcze inny sposób „Samuel Zborowski”. Kostium historyczny stanowi tu historia Samuela Zborowskiego, hetmana kozackiego i rotmistrza królewskiego. W 1574 r., w czasie uroczystości koronacyjnych pierwszego króla elekcyjnego Henryka Walezego na Wawelu, doszło do starcia między Zborowskim a niejakim Karwatem, sługą kasztelana Jana Tęczyńskiego. Próbę rozdzielenia walczących podjął Andrzej Wapowski, kasztelan przemyski, jednak rozogniony Zborowski uderzył go czekanem i zabił.
Za morderstwo dokonane w afekcie król skazał Zborowskiego na wygnanie. Samuel schronił się na dworze Stefana Batorego w Siedmiogrodzie i choć pomógł mu objąć tron Polski, jako banita został zatrzymany i ścięty. Powodem była ponoć chęć odgrywania większej roli przy nowym królu, na co nie mógł się zgodzić kanclerz Jan Zamoyski.
Wyrok wywołał oburzenie szlachty, która uznała go za przejaw królewskiej tyranii. Podobnie jak autor dramatu o Zborowskim Juliusz Słowacki, Rymkiewicz uważa, że to właśnie wtedy narodziła się polska wolność rozumiana jako życie w sporze z losem historyczno-metafizycznym.
Casus Zborowskiego daje poecie pretekst do zadania kolejnego pytania o naturę rodaków. Czym różnią się Polacy obecni od tych z XVI w.? Czy brak nam anarchistycznej idei wolności, równie mitycznej, co legendarnej? Czy nie mamy odwagi, żyć tak dzielnie, jak nasi przodkowie?
„Polacy szesnastowieczni – głosi poeta – kochali wolność i umieli o nią zabiegać. Być może przekazali nam to w genach, choć dziś wolność mylimy często z dzikością. Dzikość jest słowem zabarwionym emocjonalnie i oznacza brak cywilizacyjnego poloru. A przecież nie ma zwierząt dzikich, są tylko wolno żyjące, a wolność stanowi najwyższą wartość i gwarancję ludzkiego rozwoju oraz ciągłości historii.”
Jelita wloką się po ziemi
To najbardziej niespójna wizja u Rymkiewicza. Apoteoza Zborowskiego jest w zasadzie apoteozą fantazmatu niczym nieograniczonej wolności, która musi stanąć w sprzeczności z każdą logiką władzy państwowej. Czy naprawdę polskość wyraża się w anarchii? Wydaje się, że właśnie ta nieścisłość legła u zarania potrzeby Rymkiewicza, by dopełnić historiozoficzną serię czwartą książką, osnutą wokół znacznie czytelniejszego symbolu postaci Tadeusza Reytana.
Nic dziwnego, że Rymkiewicza zafascynowała „idealna” pod każdym względem postawa nowogródzkiego posła. Bohater rozpoznawalny przez Polaków dzięki słynnemu obrazowi Matejki współgra ze wszystkimi historiozoficznymi postulatami poety z Milanówka. Przypomnijmy – Reytan z rozerwaną na piersiach koszulą leży przed progiem izby sejmowej, torując drogę rodzimym zdrajcom wychodzącym właśnie z sali po uchwaleniu pierwszego rozbioru Polski.
Bohater jest szalony, radykalny i wolny. Ale już nie anarchiczny, bo jego gest broni honoru sprzedawanego na jego oczach państwa. Jest samotny w uporze – to zarazem ofiara złożona na ołtarzu bezwzględnej polityki. Co prawda nie obryzga nas w swym akcie rozpaczy tak potrzebną do oczyszczenia krwią, ale finał jego tragicznego losu i tak dopełni dzieła.