Cofnijmy się do jesieni 2015 roku. Po zestrzeleniu przez Turków rosyjskiego samolotu wojskowego Moskwa ściąga do Syrii cały arsenał broni przeciwlotniczej i z dumą ogłasza: nic nie przeleci nad Syrią bez naszej zgody. To tzw. efekt bańki obronnej, czyli pokrycia jakiegoś obszaru ścisłą kontrolą radarową i rakietową. Mamy wiosnę 2017 roku. Kilkadziesiąt amerykańskich tomahawków mknie bez przeszkód w położoną w głębi lądu bazę reżimu Asada. Gdzie jest – podobno niezwyciężony – rosyjski S-400?
Donald Trump zapowiedział stanowczą walkę z terroryzmem.
zobacz więcejMoskwę Amerykanie uprzedzili dwie godziny przed ostrzałem, a trudno zakładać, że Rosjanie od razu nie uprzedzili Asada.
Okręt uzbrojony jest w pociski do rażenia celów morskich i lądowych.
zobacz więcejDecyzję prezydenta poparli nawet jego przeciwnicy polityczni.
zobacz więcejRosyjska „bańka powietrzna” jest dziurawa jako sito w przypadku amerykańskich sterowanych pocisków rakietowych.