Wielotysięczna kolejka klientów i ponad 13 tysięcy zamówień – w czerwcu 1992 roku w Warszawie zapachniało prawdziwym Zachodem. We wtorek, po ponad 22 latach, McDonald w zlikwidowanym „Sezamie” na rogu ulic Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej zamknął swoje podwoje na zawsze.
Był wtorek – 17 czerwca 1992 roku. Przed wejściem do przeszklonego baru szybkiej obsługi ustawiła się olbrzymia kolejka. Wszyscy chcieli skosztować prawdziwej amerykańskiej kanapki z kotletem. Byli tacy, którzy potraktowali to wydarzenie priorytetowo i założyli eleganckie stroje, byli także goście w garniturach. Terenu wokół baru pilnowali ochroniarze, którzy pozostali przed wejściem jeszcze przez kilka dni.
Wstęgę przeciął ówczesny minister pracy i polityki społecznej Jacek Kuroń, który w zamian miał otrzymać czek z przeznaczeniem na potrzebujące dzieci. Wśród gości znaleźli się m.in. Kazimierz Górski, Agnieszka Osiecka i Zygmunt Broniarek. Była także Anna Gąsiorowska, obecna redaktor naczelna gazety „Metro”, wówczas dziennikarka „Gazety Wyborczej”.
Zapachniało zachodem także w toalecie
– To było wielkie wydarzenie dla Warszawy i kraju – wspomina Gąsiorowska, dla której była to pierwsza wizyta w barze szybkiej obsługi tej sieci. – Zapachniało Zachodem – mówi dziennikarka. Zwłaszcza w toalecie, która zupełnie nie przypominała ówczesnych tego rodzaju przybytków. Nawet w dobrych restauracjach można było spotkać dość nędzną łazienkę. – W McDonaldzie toalety były przestronne, czyste i pachnące. Niesamowite. A to był tylko bar szybkiej obsługi – wspomina Gąsiorowska.
Podobno tego dnia na róg Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej ściągnęło ok. 45 tysięcy warszawiaków. Dokonano ponad 13300 zamówień. Był to rekord świata, który pobito kilka miesięcy później w Katowicach. Gąsiorowska pamięta, że shake i hamburger jej smakował, choć oferta w tamtym okresie była znacznie bardziej skromna niż obecnie.
Mięso z Niemiec, frytki z Moskwy
W 1992 roku za Big Maca trzeba było zapłacić 25 tys. zł, za hamburgera - 17 tys. Małe frytki kosztowały 7 tys. zł, a lody 10 tys. Natomiast sama dobudowa do istniejącego budynku Spółdzielczego Domu Handlowego Sezam i wyposażenie baru pochłonęły milion złotych.
Z założenia sieć miała korzystać z produktów polskich. Przez pierwsze miesiące jednak mięso sprowadzano z Niemiec, a frytki z Moskwy. Krajowe były mleko, soki i sałata.
Minuta na realizację zamówienia
Anna Gąsiorowska wspomina, że olbrzymie wrażenie zrobiła na niej organizacja i obsługa baru. Z założenia każdy klient miał czekać na zamówienie najwyżej trzy minuty – dwie minuty w kolejce i minutę na realizację zamówienia przy jednej z 18 kas. – Z punktu widzenia klienta to był niesamowity efekt. Widać było świetne przeszkolenie i profesjonalizm pracowników – mówi Gąsiorowska.
Mimo wielkiego zainteresowania pierwszego dnia hamburgerów nie zabrakło.